RECENZJA "Cykl"
Są takie książki, które wyciągają po nas ręce zanim je fizycznie dotkniemy, a to wszystko za sprawą magicznych zapowiedzi. Jestem bardzo wymagającym czytelnikiem i rzadko kiedy rzucam się na ledwo zapowiedziane lektury jak wygłodniały wilk. „Cykl” przypadł mi do gustu zarówno idealną, prostą okładką, jak i samym opisem. A jak było z treścią? Już trochę gorzej.
Nie będę ukrywać: zawiodłam się. Tematyka była dobra, zamysł genialny, nawet motyw cyklu był dobrze obmyślany, ale wykonanie i fabuła… Moje serce krwawiło.
Zacznę od błędów. Było ich stosunkowo niewiele, ale nie mogłam znieść widoku czegoś, co nie może nazywać się wielokropkiem, kiedy zbudowane jest tylko z dwóch znaków interpunkcyjnych. To nie był jedyny przypadek – sytuacja powtórzyła się kilka razy. Drugie moje spostrzeżenie: sposób konstruowania zdań. Przypatrzcie się temu zdaniu:
„Zapadła cisza. Przerywana dźwiękami. Chłopak rozejrzał się. Był muzykiem. Z powołania. Z pasji.”
Kropki, wszędzie kropki. Tak konstruowane zdania mają sens wtedy wówczas, kiedy mają nadać treści klimat, wzbudzić w kimś emocje. Nie można go nadużywać. Tu niestety był stosowany w nadmiarze, a wystarczyłoby po prostu gdzieniegdzie dać przecinek i zdania od razu brzmiałyby inaczej.
Jeżeli mam coś powiedzieć o samym stylu autorki, nie mogę go wyróżnić spośród tysięcy innych. Jest… zwyczajny. Może jeszcze nie do końca dopracowany, choć nie taki zły. Cały czas czułam się, jakbym czytała książkę, która jest napisana przez bardzo młodą osobę bez doświadczenia pisarskiego. Chyba się nie myliłam, bo autorka ma osiemnaście lat.
Powieść „Cykl” skojarzyła mi się z historią, którą chowa się do szuflady i za jakiś czas czyta, wspominając stare, dobre czasy, kiedy człowiek uczył się jeszcze pisać. Z takim opowiadaniem, które umieszcza się na blogu, żeby ćwiczyć sztukę pisarską i za kilka lat spróbować z wydaniem czegoś lepszego.
Przejdźmy do fabuły. Jak już wspominałam, pomysł z samym cyklem jest dobry. Każdy miesiąc dotyczy innego zdarzenia. Czasem mam małą mieszankę w mózgu, bo raz narratorem jest przyszły anioł stróż w wersji męskiej, potem damskiej i generalnie nie mamy tu wyróżnionych bohaterów. Są bezimienni. To dobre zagranie, bo problemy ludzi przedstawione w historii mogą często dotyczyć nas samych (choć tu są trochę… przedramatyzowane i bardzo schematyczne). Autorka nie postarała się, jeżeli chodzi o dobór zdarzeń. Przez długi czas mamy dziewczęta – zazwyczaj blade i drobne, które są bite, maltretowane i nagle dzięki przyszłym aniołom stróżom pojawiają się przy nich jacyś chłopacy, którzy wybawiają je od śmierci i innych tragicznych zdarzeń. Potem są już przedstawione pary. Każda historia jest prawie taka sama, ale nie powiem, że nic mi się nie podobało. Byłam zachwycona miesiącem majem, bo to tam pojawił się młody anioł (szkoda, że nie zostali oni jakoś specjalistycznie nazwani, byłoby ich łatwiej wspominać), który zakochał się w dziewczynie. Ta historia jest naprawdę godna uwagi. Reszta w większości jest nudna i nie wprowadza niczego nowego w życie. Już nawet pozapominałam jakie problemy dotykały poszczególne osoby. Zapamiętałam tylko mnóstwo dramatyzmu i bólu aniołów. Postacie były szare, bezbarwne, wszystkie takie same, dlatego wciąż cierpię, że genialny potencjał tej powieści nie został wykorzystany!
Książkę przeczytałam w ciągu godziny. Była bardzo… skrótowa, a emocje, które się w niej miały pojawić były jałowe.
Nie wszystko było złe. Pomysł z przyszłymi aniołami stróżami, którzy schodzili na Ziemię w Nowy Rok i pomagali ludziom przez cały czas trwania cyklu był udany. No i powiem szczerze, że książka może pokrzepić ludzką duszę, szczególnie tą nastoletnią, rozchwianą, cierpiącą. Młodzi ludzie często myślą, że wokół nich czai się samo zło. Ta książka udowadnia, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał nam pomóc, dlatego często podczas czytania się uśmiechałam.
Wierzę, że intencje Moniki Jagodzińskiej były dobre i szczere. Być może chciała nam przekazać coś ważnego? Każdy chyba chciałby mieć takiego anioła stróża, który będzie mu pomagał!
Podsumowując. Troszkę się dzięki „Cyklowi” rozchmurzyłam, trochę nachmurzyłam, ale patrząc na moje poprzednie oceny książek, które były o wiele bardziej dopracowane, nie mogę skoczyć tak wysoko z liczbą. Może komuś „Cykl” spodobałby się bardziej niż mnie, ale mam to do siebie, że szukam zawsze czegoś co się wyróżnia.
Ocena: 3/10
Strefa dobrych cytatów:
Miłość powinna dawać radość. Miłość powinna dawać szczęście. Miłość powinna dodawać skrzydeł, a nie je podcinać.”
(…) Tak jakbym znał ją od zawsze. Tak jakby od zawsze jej obecność uświetniała moje istnienie. Jakbyśmy byli puzzlami. Zazębiającymi się. Pasującymi. Zagubionymi. Teraz – odnalezionymi. Czy to w ogóle możliwe?”
- 0 Komentarze
- Nowy komentarz